niedziela, 22 lipca 2012

Pierwszy triathlon - część 3/3

3. Bieg

Nadrabiam zaległości w raporcie z triathlonu. Już trochę czasu minęło, więc na pewno mniej emocjonalnie będzie, tym bardziej, że w temacie biegu w zasadzie nie mam dużo do powiedzenia.

Bieg, nawet na tak krótkim dystansie, po ostrej pracy nogami na rowerze był dość zabawny. To nawet nie był ból mięśni - to była totalna niemoc, albo przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Czułam się jak bym biegła w jednym z tych snów, kiedy biegnie się w miejscu i nic nie można na to poradzić. Nogi jak z waty. No ale po wglądzie w wyniki widzę, że nie było tak źle jak mi się wydawało - 26:16. Na sucho piątkę robię na razie w ok. 24 minuty. Serio, myślałam, że biegnę dużo wolniej. Ostatni kilometr to była już katorga i oczekiwanie na metę, choć i tak uważam, że ten finał był mniej bolesny, niż to co odczuwałam pod koniec swoich obydwu dziesiątek biegowych (może dlatego, że akurat obie dziesiątki robiłam po całonocnej imprezie alkoholowej typu wesele, czego już nigdy więcej przed zawodami nie zrobię, bo to głupie i prędzej zrezygnuję ze startu). No i tyle w zasadzie mam do powiedzenia.

Po pierwszym triathlonie kilka wniosków na przyszłość:

  • Strój. Ja, przez nieprzystosowany do takich zawodów strój (kostium jednoczęściowy, a na to getry), miałam cały czas dyskomfort i dół mi się po prostu co chwilę zsuwał, więc poprawiałam go z kilkadziesiąt razy przez całe zawody (najidiotyczniej było w wodzie). Może na pierwszy start nie warto inwestować w stój typowo triathlonowy, ale jednak jednoczęściowy kostium do pływania do kolan w przypadku kobiet w zupełności by wystarczył. Pod spód top do biegania i w zasadzie na zmianach wystarczy tylko założyć buty. O jednej rzeczy nikt mi nie powiedział i nawet przeglądając portale triathlonowe na takie info nie trafiłam - że podczas biegu trzeba mieć numer startowy na klatce piersiowej (myślałam że numerek na ramieniu, jak podczas pływania, wystarczy). Gdyby nie pomoc nowo poznanej koleżanki (pozdrawiam Iwonę), która pożyczyła mi zapasową koszulkę (do której przed zawodami przypięłam numer), musiałabym na zmianie trzęsącymi się rękami przypinać agrafkami numer po wyjściu z wody, czyli słabo. Ale jest lepsza opcja stosowana powszechnie - założenie na klatkę piersiową obręczy z gumki typu gumka od majtek z przypiętym numerem (i ją się też przed zawodami przygotowuje). W parę sekund można mieć numer na sobie. 
  • Treningi łączone. Pierwszy triathlon chciałam po prostu ukończyć, więc moje przygotowania były mało triathlonowe - po prostu starałam się systematycznie przez te 18 dni ćwiczyć każdą z dyscyplin z osobna. Ale już następnym razem (który odbędzie się pewnie dopiero w 2013) skupię się na tych przejściach przede wszystkim. Treningi łączone nazywa się po angielsku bricks i chodzi w nich o łączenie w jednym treningu pływania z jazdą na rowerze lub jazdy na rowerze z biegiem. Sprawa jest tak oczywista, że nie będę się w nią zagłębiać. Lada dzień chcę wprowadzić to do normalnych treningów, bo jest to po prostu zajebista dodatkowa stymulacja i wyzwanie dla organizmu. 


  • Pływanie na większym lajcie. Nie chodzi mi na tym etapie o pracę nad prędkością - ważne, żebym na zawodach zachowała w wodzie spokój, stałe tempo i kierunek (w sensie - linia prosta, a nie zygzak). Więc nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale najpierw po prostu trochę na ten temat poczytam. Pewnie chodzi o pracę z oddechem, ćwiczenie na otwartych akwenach, pływanie z zamkniętymi oczami itp. W każdym razie pływanie najbardziej mniej dojechało i wiem, że jednak bardziej na poziomie psychicznym niż fizycznym.  


  • Więcej roweru w terenie. I to już też plan poza-triathonowy, tzn. niezależnie od planowanych startów. Jazda po górskich terenach jest zajebista i cieszę się, że znowu to odkryłam. I dobrze, że sobie to znowu przypominam (po wakacjach, z których tydzień temu wróciłam i po których jeszcze nie wpadłam w rytm).


  • No i po prostu: 


Sprawność na każdym polu to chyba jest na prawdę osiągnięcie jakiegoś optimum kondycyjnego i uczy dyscypliny chyba bardziej niż inne sporty, albo czuję że mnie nauczy i bardzo mnie do tego przez to ciągnie. Im więcej ćwiczę i na ten temat wiem, tym wyższe poziomy gratyfikacji się z tym wszystkim łączą. 


Ale styknie o triathlonie na razie, bo jest cała relacja z Bielawy do napisania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz